Info
Ten blog rowerowy prowadzi zajcevo z miasteczka Żelazowa Wola. Mam przejechane 4319.80 kilometrów w tym 33.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.54 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 5250 metrów.
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2013, Lipiec1 - 0
- 2013, Czerwiec2 - 0
- 2012, Grudzień1 - 0
- 2012, Sierpień2 - 0
- 2012, Lipiec4 - 0
- 2012, Czerwiec20 - 0
- 2012, Maj28 - 0
- 2012, Kwiecień22 - 0
- 2012, Marzec11 - 0
- 2012, Luty1 - 0
- 2012, Styczeń1 - 0
- 2011, Sierpień4 - 2
- 2011, Lipiec6 - 3
- 2011, Czerwiec13 - 0
- 2011, Maj7 - 4
- 2011, Kwiecień1 - 0
Wyścigi
Dystans całkowity: | 88.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 02:40 |
Średnia prędkość: | 33.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.58 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 88.00 km i 2h 40m |
Więcej statystyk |
- DST 88.00km
- Czas 02:40
- VAVG 33.00km/h
- VMAX 47.58km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt Merida Road Race 880-16
- Aktywność Jazda na rowerze
II Supermaraton Jastrzębi Łaskich
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 10.06.2012 | Komentarze 0
Pobudka o 4 rano, od razu szybko na nogi, samopoczucie wyśmienite pomimo tego,że nie mogłem zasnąć wczoraj. Pakujemy rower do samochodu i w drogę. Na miejscu jesteśmy około 7:30 po podróży wyboista autostradą akurat w porę by odebrać numery startowe jeszcze jak nie ma tłoku. Startuję o 10:08, więc mam dużo czasu na przygotowanie się. Rodzice, a zwłaszcza tata bawią się w fotografowanie. Są mile zaskoczenie panującą na maratonie w Łasku atmosferą.
W końcu nadchodzi chwila gdy z przygotowanym rowerem, w pełni uzbrojony w strój rowerowy staję na linii startu. Wybija godzina zero i po małych trudnościach z wpięciem ( pewnie z powodu stresiaka) ruszam na trasę. Od razu muszę gonić moją grupę. Jednak okazało się, że jej skład nie był mocny i już nie miałem czego gonić. Rozpadła się na pojedynczych zawodników już na pierwszych kilometrach. Po chwili słyszę nadjeżdżający pociąg kolejnej grupy. Podpinam się na koło. Mkniemy ok 40 km/h koledzy dają mocne zmiany, a ja tylko lekko rozgrzany walczę, żeby utrzymać tempo. Niestety odpadam na kolejnym podjeździe w zawrotnym tempie. Jadę przez chwilę sam. Kilka osób próbuje mi usiąść na koło, lecz szybko zostają w tyle. jak się okazuje nie było mi dane jechać długo samotnie. Pociąg 21 grupy dosięga mnie koło 25 km. Siadam swobodnie na koło i zaczynam odczuwać ulgę jazdy w tunelu aerodynamicznym. Rozgrzane mięśnie nie protestują już przy tempie nawet wyższym niż w poprzedniej grupie. Spokojnie gnamy przed siebie aż tu nagle na 50 gdzieś km wyrastają przed naszymi oczami zamknięte rogatki. Cały peleton przeskakuje je albo przechodzi pod nimi a ja zatrzymuję się i patrzę jak mi uciekają. Z odrętwienia wyrywa mnie miejscowa, która mówi, że pociąg stoi i można spokojnie przechodzić. Pluję sobie w brodę. Gonię swoją ostatnią grupę, a kontuzjowana miejscowa nie korzysta z siadania na koło. Przez jakiś czas gonię jak opętany, jednak już wiem, że nie mam szans, żeby do niej dojść. W końcu napotykam na kolegę, któremu odcięło nagle paliwo w grupie. Ciągnę go przez chwilę by odzyskał trochę energii, a potem jedziemy już razem dając dosyć mocne zmiany i czując jak upływa z nas energia. Na kilka kilometrów przed metą dojeżdża do nas trzeci zawodnik i w trójkę zasuwamy w troszkę szybszym tempie. na kilometr przed meta kolega urywa się, a my z bolącymi mięśniami finiszujemy chwilę po nim.
Gdy zerkam na licznik łapie mnie nietęgie zdziwko, bo z zamierzonych średnio 30km/h zrobiłem 33 o czym nawet nie myślałem. Czułem tez niedosyt. Wiedziałem , że mogłem dać z siebie więcej, bo w mięśniach pozostało jeszcze trochę mocy.
Myślę, że to w maiarę udany start. Jestem ostatni (8) w swojej kategorii, jednak w połowie klasyfikacji w open.